poniedziałek, 12 lutego 2007

Czy w Kijowie jest kijowo? cz. I

W dniach 7-9 lutego miałem okazję gościć w stolicy Ukrainy - Kijowie. Uprzedzając fakty, informuję niecierpliwych czytelników, że wróciłem, żywy, cały i zdrowy, nic nie zostało mi zrabowane ani uszkodzone.
Fascynująca, pełna przygód wyprawa na wschód rozpoczęła się na lotnisku w Warszawie, gdzie tępa pani wydająca karty pokładowe uznała, że 100ml żelu mi wystarczy na pokładzie samolotu... Chcąc nie chcąc, ponieważ żeli miałem kilka, w różnych kolorach, smakach i aromatach, bo jestem zwolennikiem efektów specjalnych, wrzuciłem wszystko do plecaka i kazałem jej to zabrać. Jednym słowem zostałem zmuszony do nadania bagażu. Wielce mnie to ucieszyło, gdyż nie ma większej uciechy dla pasażera samolotu niż poszukiwanie zaginionego bagażu. Nadając bagaż liczyłem jednakże, iż nie zostanie zagubiony, a żele samodzielnie ładnie się pomieszają.
Po przylocie, odnalezieniu bagażu (uff!) i przejażdżce czteropasmową autostradą (drogi to oni mają), poddałem się ponownie (byłem już tu pół roku temu) makabrycznemu urokowi miasta Kijów.
Miasto jest wielkie, dużo większe niż Warszawa. Malowniczo rozlewa się po obu brzegach rzeki Dniepr. Droga z lotniska wiodła początkowo przez tereny leśne by następnie gwałtownie wpełznąć pomiędzy rozległe zabudowania mieszkalne. To nie to co nasze bloki. One mają nawet po 25 pięter. Możecie sobie wyobrazić wielkie blokowisko, ze szczątkową zielenią porośnięte przez zabudowania przewyższające warszawskie o średnio 10 pięter. Tak wyglądają dzielnice mieszkaniowe Kijowa. Z ciekawostek można zauważyć, że praktycznie wszystkie balkony są zabudowane. Jak okazało się później spowodowane jest to chęcią lepszego ogrzania mieszkań i, częściowo, powiększenia metrażu.
c.d.n.

Brak komentarzy: